Na razie uczestnicy Dakaru nie mają szczęścia. W sobotę prolog został przerwany po tym jak kierująca
mini Chinka Gue Meiling wjechała w tłum kibiców. Cztery osoby zostały ciężko ranne.
W niedzielę miało się rozpocząć prawdziwe ściganie. Po 318 km dojazdówki, zaplanowano odcinek specjalny (227 km dla motocykli i quadów, 258 km dla samochodów i ciężarówek). Zawodnicy dojechali na start oesu, gdzie kilka razy przekładano godzinę startu. W końcu zapadła decyzja, że etap jest odwołany i wszyscy pojechali na metę do miejscowości Villa Carlos Paz. W niedzielę w tym rejonie Argentyny od rana padał ulewny deszcz. Ulice zamieniły się w rzeki, a trasa rajdu tonęła w błocie. W związku z burzą i piorunami, w razie potrzeby helikoptery ratownicze nie mogłyby wystartować.
- Zgromadziliśmy się przed startem odcinka specjalnego, na który nawet nie dało się dostać, bo wjazd kilka kilometrów stąd był zalany wodą - mówił Rafał Sonik chwilę przed tym zanim wyruszył na drogę
dojazdową do Villa Carlos Paz.
Dla Sonika, który w deszczu pokonał ponad 200 km drogi dojazdowej, decyzja organizatorów okazała się szczęśliwa. - Mój iritrack i
GPS zostały kompletnie zniszczone przez wodę, która uszkodziła wewnętrzną instalację elektryczną. Organizator wymienił mi całe oprzyrządowanie, bym wiedział gdzie jestem. Gdybyśmy wystartowali o czasie, stałoby się to na odcinku
specjalnym - dodał krakowianin.