Słowak ma za sobą wymarzony sezon. Zadebiutował w najbardziej prestiżowym cyklu świata i w dodatku wygrał zawody o Grand Prix Polski. Zdobył też mistrzowskie tytuły w najsilniejszych ligach - szwedzkiej, a w niedzielę polskiej. M.in. dzięki jego pomocy Azoty Tauron
Tarnów najpierw wygrały sezon zasadniczy, a w finale pokonali Stal Gorzów. Po meczu zjedli uroczystą kolację i świętowali do rana. Choć Vaculik skończył imprezę... trochę wcześniej.
Jarosław K. Kowal: Zdobył Pan drużynowe mistrzostwa Szwecji i Polski. Który medal smakował lepiej?
Martin Vaculik: - To dwie najmocniejsze ligi świata, więc sukcesy są porównywalne. W Szwecji niestety nie uczestniczyłem w mistrzowskiej fecie, bo miałem problemy ze zdrowiem. Żałuję, że mnie to ominęło.
Nadrobił Pan w Tarnowie.
- To było wspaniale uczucie. Zresztą, cały sezon był wspaniały. Wszystkim zamknęliśmy usta i chyba nikt nie ma wątpliwości, kto jest najlepszy w Polsce. Po niedzielnym meczu ze Stalą mieliśmy do dyspozycji hotel, najpierw była kolacja i dużo rozmów oraz śmiechu. Ja akurat zasnąłem trochę wcześniej niż inni (śmiech).
Jaki ma Pan plan na wakacje?
- Będę odpoczywał w domu, a później może polecę na wycieczkę do ciepłych krajów. Nie będę myślał o żużlu. Chcę się relaksować i robić rzeczy, które lubię.
Czyli?
- Boks. Po żużlu to mój ukochany sport. Podziwiam bokserów za niesamowity wysiłek, który w to wkładają. To w końcu jedna z najbardziej wymagających dyscyplin na świecie.
Ma Pan jakieś konkretne plany?
- W
styczniu może stoczę pierwszą walkę na amatorskim ringu w kategorii wagowej do 68 kg. Lubię tę dyscyplinę m.in. dlatego, że tu wszystko zależy od ciebie. Nie trzeba martwić się, że motocykl się zepsuje.