Piotr Jawor: Trudniej prowadzić firmę czy klub?
Krzysztof Witkowski: Zdecydowanie firmę, bo to są wielkie wyzwania. Tym trzeba się na co dzień zajmować.
Pamięta pan, jak pierwszy raz zasiadł na trybunach jako szef klubu?
- Ale wtedy jeszcze nie było trybun (śmiech). W A-klasie siadłem na krzesełku. Dostałem takie, bo to był przywilej szefa (śmiech).
Czemu piłka nożna, a nie np. siatkówka?
- Bo to najpopularniejsza dyscyplina, do tego w Niecieczy ma wielkie tradycje. W końcu nasz klub został założony w 1922 r.
Nie obawia się pan, że w ekstraklasie będą nazywali was wieśniakami?
- No cóż, trzeba się z tym liczyć. Już wiele takich złośliwości słyszałem, ale podchodzę do tego z przymrużeniem oka. Mam satysfakcję, że teraz nasza mała Nieciecza zagra z zespołami z wielkich miast. Ale jest też sporo osób, które doceniają nasze starania i życzą nam sukcesów.
Jakie postawi pan cele przed drużyną w ekstraklasie?
- Chcielibyśmy znaleźć się co najmniej w połowie tabeli. We Wronkach i Grodzisku mieli europejskie puchary? To jest dobry kierunek i też o tym myślimy. Wszystko przed nami. Trudno jednak teraz mówić o takich rzeczach.
Pan jest szefem Bruk-Betu, a żona klubu. W domu czasem dochodzi do sprzeczek?
- Temat
piłki cały czas się pojawia, bo żona się tym pasjonuje. Ale u nas jest jak w dobrej rodzinie - spory są rozwiązywane i nie stanowią większego problemu. Żona zajmuje się też szkołą w Niecieczy i próbuje to wszystko połączyć.
A jak się ma pana firma?
- Jak wszędzie - były wzloty i upadki, musieliśmy też przetrwać parę kryzysów, ale generalnie jest coraz lepiej. Bruk-Bet był stawiany od zera, to największa firma rodzinna tego typu w Polsce.
Myśli pan, że w Niecieczy jest ktoś, kto w ogrodzie ma kostkę innej firmy?
- Sądzę, że w
Krakowie takiej osoby nie ma (śmiech).