Kosztowne słowa padły
16 sierpnia po meczu Legia - Cracovia. Piłkarze z ul. Kałuży przegrali ten mecz 1:2, a decydująca bramka padła w doliczonym czasie gry. Marcin Cabaj przetrzymał wtedy piłkę o kilka sekund za długo, za co sędzia podyktował rzut wolny pośredni z pola karnego krakowian. Na gola zamienił go Maciej Iwański.
Na pomeczową konferencję trener przyszedł wzburzony. Gromami rzucał nie w piłkarzy, ale w sędziego Stefańskiego. Najpierw wyrwało mu się przekleństwo, a po chwili ironicznie zapraszał arbitra do autokaru: - Niech jedzie z nami do Krakowa i posłucha, co mają do powiedzenia trenerzy, piłkarze i kibice. Gdyby pojechał, chyba zawisłby na Wieży Mariackiej.
Stefański przekonywał, że w końcówce spotkania podjął słuszną decyzję. - Nie muszę oglądać powtórek, by być pewnym. W ciągu 90 minut spotkania kilkakrotnie ostrzegałem Cabaja - zapewniał.
O trenerze Ulatowskim powiedział: - Mogę zrozumieć rozżalenie szkoleniowca, bo był pod wpływem emocji. Miał cel, którego nie udało mu się zrealizować. Wszystko musi mieć granice. Nie widziałem nagrania z konferencji prasowej, ale słyszałem, że padły ostre słowa. Jeżeli to były groźby karalne, to sytuacja jest nieakceptowalna i wówczas rozważę, co z tym zrobić.
Kilka godzin później szkoleniowiec zadzwonił do 33-letniego arbitra i przeprosił. Gdyby nie wczorajsza decyzja Ekstraklasy S.A., sprawa najprawdopodobniej rozeszłaby się po kościach.
Z meczu z Legią Ulatowski ma jednak także dobre wspomnienia, bo było to najlepsza spotkanie krakowian w tym sezonie. - Chcę oglądać taką Cracovię, jak w
Warszawie! - przekonywał ostatnio.