Facebook? » | A może Twitter? »
Od początku przyszłego roku prezesem Wisły zostanie Robert Gaszyński. Były bramkarz krakowskiego zespołu wraca do piłki nożnej po 25 latach pracy w zagranicznych korporacjach. - Obrano kurs na biznes - pisała "Gazeta Wyborcza".
- Kluby pod wieloma względami przypominają normalną firmę. Są podobne mechanizmy i przede wszystkim liczą się ludzie. Jednak to biznes oparty na emocjach - diagnozuje Bogusław Leśnodorski, prezes Legii Warszawa, który do stołecznego klubu trafił po latach zasiadania w radach nadzorczych.
Klub jak korporacja?
- Czasami jest jednak tak, że przychodzi ktoś spoza futbolu, nie jest przesiąknięty pewnym myśleniem i ma dzięki temu świeże spojrzenie na pewne sprawy - dodaje.
Zarządca mistrza Polski nie jest w tym spojrzeniu odosobniony. - Kiedy przyjechałem do Anglii jako szwajcarski bankier, ludzie myśleli, że jestem z innej planety - mówił w jednym z wywiadów Nicola Cortese, który od sierpnia 2009 roku przez niemal pięć lat był prezesem angielskiego Southampton. - Chcę robić coś inaczej i gdy tak się dzieje, wzbudza to podejrzenia, ale lubię walczyć z tradycyjnym myśleniem angielskiej piłki - dodawał.
Włoch postawił na wprowadzenie ładu korporacyjnego w klubie. Każdy pracownik klubu miał ściśle przydzielone zadania i był z nich rozliczany. Cortese nie bał się mówić, że trener jest tylko szefem działu sportowego, takiego samego jak inne.
Dzięki temu myśleniu udało się w kilka lat awansować z trzeciej klasy rozgrywkowej do Premier League i tam się zadomowić. Włoch wykorzystał to, że klub nawet poza elitą angielskiej piłki może pochwalić się znakomitą szkółką piłkarską i dużym stadionem. To była trampolina, która pozwoliła na tak szybki awans. Trzeba było jednak odpowiednio się rozpędzić. Za wprawienie Southamptonu w ruch odpowiadał właśnie Cortese.
Z czasem jednak zaczął przesadzać i chciał mieć wpływ na wszystko, nawet na rozmieszczenie ścian w siłowni klubowej. Jak pisze "Daily Telegraph", włoski prezes był tak owładnięty szukaniem perfekcyjnych rozwiązań, że zmieniło się to w niezdrową obsesję. Dlatego w styczniu tego roku musiał odejść.
Sztuczki finansowe
- Jestem przekonany, że Wisła ma to, co potrzebne, żeby mieć zbilansowany budżet i się rozwijać. Są kibice, jest stadion, dobra organizacja i infrastruktura - mówi Leśnodorski.
Z podobnego założenia wyszedł Hans-Joachim Watzke, gdy otrzymał zadanie ratowania ukochanego klubu - Borussii Dortmund. W 2005 roku zespół z Zagłębia Ruhry stanął na krawędzi bankructwa mimo bicia rekordów frekwencji. Czkawką odbijały się drogie transfery przeprowadzone z nadzieją regularnej gry w Lidze Mistrzów. Gdy tej zabrakło, pojawiła się w budżecie spora dziura. Zbiórki przeprowadzane przez fanów i wpłaty od firm pozwoliły tylko na poprawienie bieżącej wypłacalności.
Wtem w klubie pojawił się Watzke (od dziecka kibic Borussii), który w 1990 roku założył własną firmę. W siedem lat poprawił sytuację klubu, którego zadłużenie wynosiło ponad 120 mln euro, głównie dzięki odkupieniu stadionu od funduszu inwestycyjnego. Zrobił to, biorąc 15-letnią pożyczkę. Tę spłacono wcześniej, bo podpisano umowę ze Sportfive, która przejęła prawa marketingowe klubu w zamian za 50 mln euro.
Przede wszystkim postawił jednak na kierowanie się jedną zasadą - maksymalizacją sukcesu sportowego bez zaciągania kolejnych długów. Dzięki temu klub najpierw złapał oddech, a potem ruszył do przodu i w 2012 roku zagrał w finale Ligi Mistrzów.
Zarządzający klubem piłkarskim, którzy trafili do niego spoza futbolowego środowiska, potrafią wyprowadzić klub na prostą, bo znają się na tajnikach księgowości i finansów. - Wszystko zależy od tego, co się robiło wcześniej w firmie. Jakie obowiązki się spełniało, z kim się pracowało - mówi Leśnodorski. Nowy prezes Wisły, ostatnio był dyrektorem korporacji na całe Węgry.
PIĘKNE CHEERLEADERKI W KRAKÓW ARENIE!
