"Jak zdrowie? Kiedy wracasz" - te pytania Boguski słyszy najczęściej. A gdy już wybiegnie na boisko i przypomni o sobie kibicom, to znowu ląduje w gabinecie lekarza. Ale takich i większych pechowców było w Wiśle więcej.
Stadion przy ul. Reymonta to fatalne miejsce na wracanie do formy po kontuzji, a najlepszym przykładem jest Andrzej Niedzielan. Miał być kluczowym napastnikiem, ale zerwał więzadła w kolanie. "Jestem zły. Czas skończyć udawać, że Andrzej Niedzielan to wiecznie uśmiechnięty koleś, który w ogóle nie przejmuje się wszystkim, co się wokół niego dzieje. Nie, jestem sfrustrowany. Nie znalazłem się nawet w kadrze na spotkanie z Górnikiem
Zabrze, co oznacza, że mijają kolejne tygodnie, a ja nie jestem coraz bliżej powrotu do podstawowej jedenastki. Wniosek - jestem niepotrzebny" - napisał w swoim blogu.
W końcu rozwiązał z Wisłą kontrakt. Zaufali mu w Ruchu
Chorzów i odwdzięczył się siedmioma bramkami w 18 meczach. Rok później jeszcze lepiej spisywał się w Koronie
Kielce, ale teraz zdecydowanie gorzej idzie mu w Cracovii.
Kolejni trenerzy Wisły liczyli też na powrót Tomasza Dawidowskiego. Już zaczynał trenować, miał grać w sparingach i... znowu odzywały się problemy z kolanami. O fatalne i mordercze metody leczenia obwiniał klub. Skończyło się tym, że Dawidowski zagrał dla Wisły łącznie osiem meczów ligowych i przez pięć lat zarabiał blisko milion złotych rocznie.
Kilka lat temu żartowano, że dla krakowskich rehabilitantów nadeszła hossa, bo z Dawidowskim ich gabinety odwiedzali Marcin Kuźba i Jacek Paszulewicz. Pierwszy w Wiśle spisywał się tak dobrze, że trafił do Olympiakosu Pireus. Później jego karierę rozbiły kontuzje - przed urazem strzelił dla Wisły 21 goli w sezonie, a później już tylko pięć w trzy lata. Paszulewicz po kontuzji już w Wiśle nie zagrał. Obaj rozwiązali umowy za porozumieniem stron, a dziś z powodu metalowych wstawek w kolanach mieliby małe szanse na bezproblemowe przejście bramek na lotniskach.
Taki sam kłopot mógłby mieć Łukasz Garguła. Tuż przez przeprowadzką do Krakowa zerwał więzadła w kolanie i choć jest jednym z najlepiej zarabiającym Polaków w lidze, to przez dwa i pół roku nie zagrał olśniewającego meczu.
Nie wszyscy piłkarze Wisły po ciężkiej kontuzji na stałe przyklejali się do ławki. Tomasz Frankowski miał 10 miesięcy przerwy, ale w następnym sezonie zdobył z Wisłą mistrzostwo, rok później strzelił 25 bramek w 26 meczach, a w poprzednim sezonie został królem strzelców w Jagiellonii.
Boguski właśnie skończył trzecią długą przerwę spowodowaną kontuzją. Przez uraz stracił blisko połowę sezonu 2009/2010, w poprzednim zagrał osiem razy, a jeszcze niedawno był nadzieją na Euro 2012, a nawet kapitanem reprezentacji. Do formy miał wrócić w tym sezonie, zaliczył ładną asystę z Widzewem i... wylądował u lekarza. Teraz walczy o kolejny powrót i w ostatnim sparingu z Dalinem Myślenice zdobył trzy bramki.
- Powrót nigdy nie jest łatwy, zwłaszcza w czołowej drużynie. W Wiśle jest duża konkurencja i na pewno łatwiej byłoby Rafałowi, gdyby grał np. w Górniku Zabrze. Nie mogę sobie pozwolić na podejście: "zagraj, zobaczymy, jak ci idzie". Muszę stawić na najlepszych. Ale wierzę w Rafała. Już raz wrócił po kontuzji i zagrał dobre spotkanie w
Białymstoku. Teraz liczę na to samo, choć czasem jest za ostrożny, ale to taki typ - podkreśla Robert Maaskant, trener Wisły.